|
|
Kogo kształcą polskie szkoły na Łotwie?
Był grudzień 2008 roku. Z Krystyną, ówczesną szefową Związku Młodych Polaków na Łotwie odwiedziłem Krasław – malownicze miasteczko na granicy łotewsko-białoruskiej. Pojechaliśmy do polskiej szkoły. Budynek wyremontowany, pracownie dobrze wyposażone. Wzorowa placówka... Niestety tylko teoretycznie, bo uczniów trochę mało i prędzej czy później pewno zostanie zamknięta. Pierwsza myśl: nie można do tego dopuścić! Nasze władze muszą utrzymać szkołę, choćby za cenę sporych kosztów utrzymania tej placówki! Edukacja to priorytet. Istnienie polskich szkół to warunek sine qua non przetrwania polskości. Co więcej - to właśnie od edukacji w dużej części zależy poziom życia Polaków na Kresach. Jeśli Polacy będą dobrze wyedukowani to będą mieli większe szanse, aby osiągnąć sukces, a im więcej Polaków osiągnie sukces tym lepsza będzie sytuacja całej społeczności polskiej. Oczywiście jest też inny aspekt - krzewienie polskiej kultury wśród innych narodów. Znam dziewczynę (Łotyszkę), która chodziła do estońskiej szkoły, mimo iż z Estonią nie miała nic wspólnego. Dlaczego więc Łotysze nie mogliby chodzić do polskich szkół, uczyć się polskiego języka i poznawać polski punkt widzenia? Czyż to nie sprzyja zbliżeniu między narodami, przełamywaniu stereotypów? Oczywiście, że tak. Zakładając jednak, że szkoła działa sprawnie...
W maju 2010 roku odwiedziłem jedną z polskich szkół na Łotwie. Przez dwa dni prowadziłem prelekcje poświęcone zbrodni katyńskiej. Ochotniczo, z własnej, nieprzymuszonej woli. Chciałem wesprzeć edukację na kresach (bo niewielu robi coś w tym kierunku). W Polsce o Katyniu mówiłem dziesiątki razy. Dlaczego więc nie na Łotwie?
Pierwsza "kresowa klasa", w której miałem prelekcję już w pierwszej chwili sprawiała wrażenie niezdyscyplinowanej. Piątoklasiści... Ale nie z takimi dawałem sobie radę! Prowadziłem zajęcia w szkołach, w jednostkach wojskowych, w placówkach OHP. Nic nie mogło mnie zaskoczyć. Tak mniemałem i oczywiście byłem w wielkim błędzie (“strzeż się jednak dumy niepotrzebnej”).
To co mnie uderzyło w polskiej szkole na Łotwie to daleko posunięte zrusyfikowanie uczniów. W Polsce udawało mi się zaciekawić zbrodnią katyńską ludzi, którzy edukację skończyli na poziomie gimnazjum. Jak jednak zaciekawić dziecko, które nie do końca rozumie co do niego mówię? Zadaję pytanie i słyszę: "szto?" A ktoś z tyłu krzyczy: "on nie mówi po polsku". Pomijam przypadki dzieci, które mówią tylko po łotewsku. W 8 klasie był taki chłopak. Pół lekcji zaczepiał dziewczynę, która siedziała przed nim. Postanowiłem go uspokoić. Pytam więc o coś. I co? Cisza. Ponawiam pytanie. Jakaś dziewczyna mówi: "proszę pana, on tylko po łotewsku mówi". Mówię więc po łotewsku, aby siedział spokojnie i nie przeszkadzał koleżance. Sytuacja nieco absurdalna.
W końcu dzwoni dzwonek. Przerwa. Przysłuchuję się rozmowom uczniów. Kilku mówi coś po łotewsku, kilku po polsku. Ale to są krople w rosyjskim morzu. Zdecydowana większość mówi po rosyjsku. I myśli też. Choć z tym myśleniem to sprawa bardziej skomplikowana...
Prelekcje prowadziłem miesiąc po katastrofie w Smoleńsku. W międzyczasie wiele światowych telewizji (w tym rosyjska i łotewska) pokazało film "Katyń". Prezydent Rosji jasno określił kto odpowiada za tę zbrodnię. Notatkę z sugestią Berii, aby wymordować polskich oficerów i więźniów politycznych można ściągnąć z internetu. Można by stwierdzić, że nie ma ŻADNYCH wątpliwości co do sprawstwa tej zbrodni. Zresztą do tej pory nikt nigdy nie próbował podważyć dowodów, które przedstawiałem. Wszyscy przyjmowali je bez sprzeciwu. Oczywiście wyjątek stanowili uczniowie polskiej szkoły na Łotwie, którzy po rosyjsku przedstawili mi swoją teorię. A było to tak: latem 1941 roku wybuchła wojna światowa. Niemcy zajęli Smoleńsk i zamordowali polskich oficerów, którzy tam przebywali. Ale Niemcy to spryciarze. Aby zmylić przyszłe tropy ubrali oficerów w zimowe płaszcze a ciała przekłuli radzieckimi bagnetami. W 1943 roku zaczęli przegrywać, odkopali ciała i próbowali zrzucić winę na sowietów. Jakby tego było mało pół wieku później przekupili Jelcyna, a ten sfabrykował rozkaz zamordowania polskich oficerów. I ten fałszywy dokument można dziś ściągnąć z internetu. Oczywiście podpis Stalina na nim również jest podrobiony.
Nie będę komentował tej teorii ukutej przez kilku szóstoklasistów. W starszych klasach na szczęście było lepiej, aczkolwiek tu nieufność również była mocno odczuwalna. Co ciekawe, kilka dni wcześniej byłem w łotewskiej szkole, gdzie nikt nie podważał przedstawianych przeze mnie dowodów. Jeden uczeń nawet zauważył, że strzał w tył głowy to typowo sowiecki sposób mordowania ludzi.
Oczywiście wśród uczniów polskiej szkoły również zdarzali się obrońcy prawdy (a nie "prawdy"). Zwłaszcza jeden zapadł mi w pamięć. Chłopak świetnie mówił po polsku. Chodził do klasy szóstej (tej samej, w której przedstawiono ów absurdalną teorię), ale historię znał lepiej niż niektórzy z klasy dwunastej. Po lekcji porozmawialiśmy chwilę. Zapytałem o plany. Standardowo: skończyć szkołę, może studia w Polsce. Pytam: a na Łotwie nie chcesz zostać? Odpowiedź zdecydowanie zaprzeczająca, jakby chodziło o spędzenie życia na Kamczatce. Cóż, smutne trochę. No bo kto tam zostanie, skoro tacy jak on wyjadą? Poza tym jako zwolennik jak najlepszych stosunków polsko-łotewskich wolałbym, aby Polacy łotewscy odnosili się do Państwa Łotewskiego z szacunkiem, nie zaś z nieskrywanym lekceważeniem. Tworzenie getta nie służy ani Polakom, ani Łotyszom.
Szczególnie dalecy od integracji wydali mi się nauczyciele przybyli z Polski. Mam wrażenie, że żyją w zupełnie innym świecie, jakby równoległym. Nie potrzebują znać języka łotewskiego. Mieszkają w dzielnicach zdominowanych przez Rosjan. W głąb Łotwy raczej się nie zapuszczają. W sklepach kupują polskie produkty. Większość dnia spędzają na typowo nauczycielskich czynnościach - przygotowywanie się do lekcji, sprawdzanie sprawdzianów, wieczorem lektura. Okazji do poznania Łotwy brak. Myślę, że taki stan nie służy niczemu dobremu. Nauczycielka polskiego dziwiła się, że mówię po łotewsku. Mnie zaś dziwi, że polscy nauczyciele nie przeszli kursu języka kraju, do którego zostali wysłani (o szkoleniach z tak zwanego “intercultural learning” nie wspominając). Zwłaszcza, że część uczniów nie mówi w ogóle po polsku. Szczerze mówiąc, współczuję tym nauczycielom. Sam uczyłem angielskiego w łotewskiej szkole i wiem jak ciężko jest zdyscyplinować klasę, gdy ta nic nie rozumie. Czasem ma się wrażenie, że przyszło nam podjąć pracę w zoo, a nie w szkole.
W szeroko pojętym polskim interesie jest to, aby szkoły polskie na Łotwie nie tylko dorównywały poziomem szkołom łotewskim, ale wręcz je przerastały. Ciężko jednak zrealizować tak ambitny cel w warunkach opisanych powyżej. Lekcja prowadzona w klasie, w której część uczniów nie rozumie języka wykładowego jest daleka od wzorcowych. Tłumaczenie na migi polityki Stefana Batorego jest zadaniem zgoła karkołomnym. Dlatego też konieczne są natychmiastowe zmiany. Ich zaniechanie pogłębi tylko obecny stan rzeczy. No chyba, że komuś bardzo zależy na tym, aby polskie szkoły na Łotwie kształciły obrońców rosyjskiej (radzieckiej) racji stanu...
(11.06.2010)
R E K L A M A
|
|
|